W
życiu człowieka są chwile, które odbijają piętno na nim całym. To takie momenty
sprawiają, że zaczynasz się zastanawiać. Wracasz do nich co noc i choć
próbujesz wytłumaczyć samemu sobie, iż to minęło, podświadomość, na złość,
przeciw tobie, chce byś wspominał. Wciąż na nowo, bez końca. Bolesne
nanosekundy, wzbudzające poczucie niebezpieczeństwa. Wszechogarniający strach.
Odczuwasz lęk przed swoją własną wyobraźnią. Niemal fizycznie czujesz, jak
ostre igły wbijają się w twoją zmarniałą od chłodnego, cierpkiego powietrza
skórę. Włos jeży się na wychudzonym ciele. Po karku spływa zimny pot. Znów
wyłamujesz palce, wsłuchując się w jakże uspakajający dźwięk ocierających się o
siebie kości. Oddychasz zbyt szybko. Powoli tracisz panowanie nad swoimi
zmysłami. Wreszcie niesamowity krzyk rozdziera twoje gardło, przebiegając pod
sklepieniem korytarzy. Nabierasz powietrza, wrzeszczysz znów. To cię przerasta.
Drżysz z lęku oraz chłodu. Przeżera cię zimno, chociaż twoje ciało płonie
gorączką. Jesteś chodzącym paradoksem, chodzącą pomyłką. I znów wracasz do tego
co było, wracasz do grudnia dwa tysiące szóstego roku, przełykasz gulę w swoim
gardle.
Jesteś tam zupełnie sam, drobny, cherlawy
chłopiec, ukryty pod kurtką z puchu i wełnianą czapką, niemniej wciąż odczuwasz
to uporczywe zimno. Starając się je ignorować, patrzysz na zarys damskiej
sylwetki, która coraz bardziej zbliża się do ciebie. Biegnie. Łapie oddech.
Poznajesz rysy jej twarzy. Jest zmarnowana, blada i aż nadto szczupła. Już
zapomniałeś jak wygląda jej uśmiech, ponieważ tak dawno się nie uśmiechała.
Nigdy nie potrafiłeś tego zrozumieć, ale wybaczasz sobie, bo byłeś tylko
dzieckiem. Gdy wyciągasz rękę, by móc ją dotknąć, widzisz wyłącznie, jak kręci
przecząco głową, kładąc długi palec na spierzchniętych wargach. Jej usta powoli
poruszają się, a z ów ruchu potrafisz odczytać, że wyznaje ci miłość. Podchodzi
powoli, powodując, iż śnieg skrzypi. Czujesz odurzający zapach jej perfum. Czujesz
jak coś ci przekazuje, ale jesteś w zbyt dużym szoku, by sprawdzić co to.
Odchodzi, a za nią ciągnie się nieskończona seria bordowych plam na białym
śniegu. I już, i zniknęła. Zostałeś sam.
Wciąż
krzyczysz, wciąż próbujesz wyrwać się z objęć mroku, ale jest zbyt silny.
Gorzkie łzy napływają do twoich oczu. Nie mają prawa być słone, może to nawet
lepiej. Gdybyś widział, do jakiego obłędu się doprowadziłeś, umarłbyś od razu,
nie chcąc nawet próbować. Nie, ty nie chcesz, oni cię zmuszają, bo mówią, iż
nie jesteś w pełni rozumu, by samemu decydować o swoim losie. Bzdura, doskonale
wiesz co dla ciebie najlepsze. Doskonale wiesz kim jesteś. Tępo wpatrując się w
przestrzeń, słyszysz kroki. Ktoś kładzie ręcznik na twoim czole. Wiesz, że to
ręcznik, bo doskonale znasz jego strukturę. Znasz strukturę wszystkiego, co cię
otacza, czasem nawet przypominasz sobie kolory, ale one są zdradliwe. Później
czujesz już tylko jak ta sama osoba głaska twoje policzki, słyszysz jej szloch,
to jak powoli mówi do ciebie, że już wszystko w porządku. Jednak nie możesz
dostrzec nadziei tlącej się w jej oczach. Nie możesz dostrzec już niczego prócz
ciemności. Oto do czego doprowadziłeś, oto kim się stałeś. Przegrałeś grę
Jokera.